
Bez tego nie ma nic
Był taki czas, kiedy wszyscy znajomi zaczynali się żenić lub wychodzić za męża.
Był taki czas, kiedy wszyscy znajomi zaczynali się żenić lub wychodzić za męża.
Ostatnio trochę przepadłam. Wiem. Mam jednak dobre wytłumaczenie.
A szkoda. Pewnie niektórych nie musiałabym się uczyć na własnych guzach.
Od pięciu godzin powinniśmy już siedzieć w samolocie do Warszawy. A tu klops, ubaraszung, heca taka.
Muszę jutro wstać o piątej. Niektórzy twierdzą, że to świt, ptaszki ćwierkają i nowy-dzień-hooray. Dla mnie to środek nocy.
Mąż mnie ostatnio poprosił, żeby ograniczyć wątki domowe w publicznie prowadzonej narracji. Obiecałam to ograniczenie. Z jednym, drobnym zastrzeżeniem. Że jeszcze tylko o aferze serowej będę mogła napisać. Przystał.
W ubiegłym tygodniu byłam na jednej z branżowych konferencji. Kto siedzi na Instagramie, ten wie.
W wiedzy nie chodzi o to, kto ma rację. To jest gra o pojemność naszej rzeczywistości.
Próbujesz pracować dobrze. Codziennie myślisz, wyciągasz wnioski, podejmujesz decyzje. Czasami dostajesz piachem po oczach. Częściej czujesz, że świat jest twój.
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie kłamię. To już będzie z pięć lat, odkąd zaczęłam pielęgnować w sobie małego, wewnętrznego taliba w tej kwestii (człowiek się zradykalizował).
W tym tygodniu w internecie rozgorzała kolejna dyskusja na temat wad i zalet pracy w korpo. Te pierwsze niosą. Naród się zaczytuje, propsuje, znacząco potrząsa narodową, blond czupryną. Te drugie – o kant dupy. Wszyscy przecież wiedzą, że korpo jest be.