W ubiegłym tygodniu byłam na jednej z branżowych konferencji. Kto siedzi na Instagramie, ten wie.
Ja, jak to ja – jechałam z lekką dozą sceptycyzmu. Że powiedzcie mi coś, czego jeszcze nie wiem, że weź i mnie zaskocz i inne takie. Jechałam też ze spoconą ręką. Bo człowiek sam miał stanąć naprzeciw ludzi i opowieść ciekawą, porywającą, odkrywczą i mądrą wysnuć.
To drugie się udało. Jak człowiekowi coś wychodzi, to warto o tym opowiadać. Informuję zatem: jestem siebie dumna (na swój taki, lekko krzywy sposób).
Ale tym razem nie będzie o mnie. Będzie o innej osobie, która ze sceny głównej przemawiała do zgromadzonej części narodu.
Człowiek nazywa się Szymon Majewski. Ten Szymon Majewski. Pan z telewizora.
Jak zobaczyłam na agendzie nazwisko Szymona, pomyślałam sobie, że smut. Że przecież konferencja miała być na poważnie, a oni nam rozrywką jadą. Że pewnie wyjdzie i dowcipami posypie. Będzie lekko, przyjemnie i nawet człowiek zarechota tu i ówdzie. Z kręgosłupa spuści. Tylko że ja na takich spotkaniach, zamiast rechotać, lubię rozmyślać. Łamigłówki rozwiązywać. Nową wiedzę przysposabiać.
No i właśnie. Siedzę sobie w mojej ławce – ja i mój sceptycyzm. Gotowa na chwilę relaksu. No trudno.
I wychodzi Szymon
Rzeczywiście jest lekkość wypowiedzi. I śmieszność też miejscami. Szoł biznes przecież.
Po chwili zaczynam się jednak jakoś wiercić. Pojawia się dyskomfort. Bo nie wiem, czy człowiek tak na poważnie, o poważnych sprawach. Czy to tylko żarty.
Gdy mówi o pracy, która wymaga więcej, niż człowiek może i chce oddać – podnosi mi się ciśnienie. Znam przecież podobne historie z prawdziwego życia. Widziałam jak bardzo, ludzie potrafią zachorować od ciśnienia, presji i długotrwałego, skrywanego stresu.
Gdy mówi o życiu, które w jednym momencie się wzięło i wypięło – już wiem, że to nie radosna twórczość.
Przyszła śmierć osoby najważniejszej z ważnych, przyszła niełaska narodu (nieważne, że lud ciemny, w niewiedzy i instynktach złych tkwiący) i przyszedł nawet pożar mieszkania. A wydawałoby się, że takie rzeczy to tylko w filmach. A tu patrz – prawdziwe życie, prawdziwej osoby.
To była historia człowieka, który nie wytrzymał
Jest przecież (aż/tylko) człowiekiem.
I myślę sobie, że trzeba o tym mówić. Że to nieprawda, że jak jesteś wystarczająco dobry, to nie pękasz. To nieprawda, że dowozić trzeba wszystko, zawsze i za wszelką cenę. To nieprawda, że jak masz silną psychę, to nic Ci nie grozi.
Grozi.
Wszystkim tym, którzy ciągle testują swoje kolejne limity.
To nieprawda, że trzeba pracować więcej.
To prawda, że wszyscy powinniśmy się czasami zastanowić jak zacząć pracować mądrzej.
Tak, żeby już nikt, nigdy tak mocno nie zachorował.
Hej Paulino, weź zatrudnij jakiegoś egzegetę żeby to jakoś powyjaśniał…. Pierwszy tekst Twojego autorstwa (a lubie je przecież) który zahacza o gnozę – czyżby wymagał illuminacji i wtajemniczenia?