To był upalny dzień. Nad asfaltem unosiła się przezroczysta łuna tańczącego powietrza. Za dzieciaka zawsze się temu dziwiła. Bo jak można widzieć niewidzialne...
W sumie do tej pory się tego nie dowiedziała.
Cały świat się rozpływał, a ona wraz z nim. Do temperatury za oknem dochodziła jeszcze ta jej ciała i myśli. Lawa i zwęglone skwarki.
Sekretów miała wiele. Nawet przed samą sobą. Wstydziła się przyznać, że nie pasuje do socio, w której wyrosła. Że o życiu myśli skrajnie inaczej. Że jedyne w co wierzy, to wolność. Myśli, serca i ciała.
Będąc dziewczyną z Radomska, trudno jest nie chować takich tajemnic. Nigdy nie próbowała.
Żyła w osobliwych czasach.
Ludzie wyhodowali gigantyczną muskulaturę, dużo mniejsze sumienia, a na rozum nie zostało już prawie nic (usłyszała to gdzieś, kiedyś i wzięła za swoje). Świat z uśmiechem usprawiedliwiał głupotę – urodą, chamstwo – bogactwem, butę – władzą.
Miewała momenty dobra, ale też długie chwile smutku. Takiego, że ból w podbrzuszu. I, że łzy to za mało.
Często słyszała głoski uznania. Że dzielna i mądra. Tylko ona znała walutę, którą za to wszystko płaciła.
I nienawidziła być dzielna. Szczerze i z głębi flaków. Każdy człowiek kiedyś chce na ręce. Jak niemowlę, patrząc na mamę.
Kija w dupie nie miała. Bo po co komu stado zlepionych drzazg.
Codziennie robiła krok w przód. W sumie nie wiadomo w jakim kierunku.
– Oby do przodu – mówili.
Kiedyś się tego nauczyła. Reszta już była tylko bezmyślną konsekwencją.
Gardziła głupotą, choć często i jej się zdarzała.
Czasami gardziła też światem. Z mikrobowymi wyjątkami.
Żyła w epoce, w której plastik był ważniejszy niż tkanka. Zdjęcie, ważniejsze od momentu. Chwila bardziej istotna niż „zawsze”. Smak salcesonu cenniejszy niż zdrowie.
Bywało, że miesiącami czekała na ulewę. Wychodziła wtedy z domu w koszulce i krótkich gaciach. Gapiąc się w krople odbijające się od jej kwadratowych kolan. Patrzyła na uciekających ludzi.
Ona nie uciekała. Po prostu od dawna już jej nie było. W zamian za to – bywała. Tylko nieliczni zrozumieją różnicę.
Poczucie obowiązku było najgorszą cechą, którą dała jej natura. Zżerało codziennie po kawałku. Kradło wszystko to, na co masz tylko jedną szansę. W zamian dawało iluzję bezpieczeństwa i jakąś formę leniwej stabilizacji. Zgrabnie potrafiła to wszystko sobie wytłumaczyć. Obowiązkiem, obietnicą złożoną gdzieś, kiedyś. Wierzyła, że obietnice są święte.
Bywały.
Sama sobie była bogiem. Chciała wierzyć, że jest gdzieś coś więcej, coś mocniej, coś ważniej – niż ona sama. Gdyby kumała Chrystusa, pewnie byłoby jej łatwiej. Cholerna logika i colloquium z Religii Świata, zaliczone na pięć na drugim roku studiów. Nie dało szans na wiarę. W cokolwiek poza nią samą.
Do teraz żałuje, że poszła w humanizm, a nie śladem całek, isków i równań różniczkowych. Wtedy może nauczyłaby się czegoś pożytecznego. Jak most zbudować jakiś. Albo robota do leczenia serc.
Wierzyła w siłę człowieka.
Dookoła niej było wielu wyjątkowych. Każdy w swojej kategorii. Dla nich zrobiłaby więcej niż wszystko. Często myślała, że to właśnie jest jej misja na życie. Zadbać o to stado właśnie. Nie o losy świata, nie o transcendencję, nie o masło na kawałku bułki. O losy tych, którzy byli ważni.
Klucz ich doboru był osobliwy – do dziś go nie rozumie. Ale czuje każdym porem skóry.
[Myśląc o porach, od razu się zastanawia skąd się w nich, qrwa biorą włosy… To przecież zupełnie bez sensu (!?)].
Uczyła się szybko, ale na krótko. Z uśmiechem wciąż popełniała te same błędy. Wie, że ta zabawa nie ma końca.
Wieczorami się bała. Najbardziej chyba swojej przeciętności. Kiedyś próbowała ją oswoić. Nie udało się. Zbyt wielu biło w zgoła inną nutę. Słyszała co mówili, ale i tak zawsze wiedziała lepiej. Wiadomo – dziewczyny z Radomska tak mają.
Lubiła tańczyć. Nie lubiła, gdy inni gubili rytm. Rytm jest w życiu ważny.
Rytm i melodia.
Była zwykłą dziewczyną.
Jak Ty… i ja.
Idźcie i róbcie dobro.
Wy – my – one.
Dziewczyny z Radomska.
To jest o mnie!!!!!!!!!!!!!!!!!! Dziękuję!!1