Dziś do tych wszystkich, którzy zmagają się czasami z trudami rekrutacji
Kilka tygodni temu podjęłam decyzję o rozszerzeniu mojego zespołu o kolejne dwie osoby. Zgodnie ze wszystkimi, bożymi przykazaniami – wypuściłam korpo-ogłoszenie. Ładne, czytelne, po angielsku. Prosto z przygotowanego globalnie wzoru. Poszło na naszą stronę, poszło na pracuja. I nic. Przez dwa tygodnie zaaplikowały do mnie dziesiątki osób. Z mięsnego, ze szpitali, był nawet jakiś nauczyciel religii. Wszystko super, ale potrzebowałam kogoś z kilkuletnim doświadczeniem w rekrutacjach IT. Bez tego, nie da rady.
Wtedy pomyślałam o alternatywie.
Zasiadłam i napisałam własne ogłoszenie. Jakby to powiedziała moja babcia – takie wiecie, od serca. Miałam mnóstwo obaw, bo:
1) Opublikowałam temat pod własnym nazwiskiem. Bałam się, że ogłoszenie o ogólnopolskim zasięgu sprawi, że ludzie będą nadużywać prywatnych kanałów. Wizja telefonów w środku nocy, milion wiadomości na LinkeIn – tego typu historie.
2) Połączyłam neutralny wizerunek firmy z moim własnym. Co za tym idzie – jeśli ja zmienię stanowisko, rzucę pracę, zniknę – połowa rzeczy, którą obiecałam w ofercie, pójdzie razem ze mną.
Dość szybko jednak sobie to zracjonalizowałam. Punkt pierwszy wzięłam na klatę (coś w stylu: jak nie zaryzykujesz, to się nie przekonasz), punkt drugi, był uczciwie poruszany na rozmowach z kandydatami. Chodziło tu głównie o świadomość dynamizmu tego środowiska pracy, gotowość na zmiany i cały wniesiony przez nie inwentarz.
Rezultat? Padłam! (do tej pory zacieszam na myśl o tym wszystkim, co stało się w ubiegłym tygodniu). Pierwszego dnia po wypuszczeniu nowego ogłoszenia szału nie było. Szybko wysnułam logiczny wniosek: nie działa, trudno. Potem jednak musiałam zmienić zdanie, bo… w kolejnych dniach stało się coś niesamowitego. Dzień po dniu aplikowały do mnie osoby, które dokładnie wpisywały się w moje oczekiwania. Kilka osób, w samym CV odnosiło się do treści ogłoszenia. Nikt nie przekroczył granicy mojej prywatności. Jedyne co, to dostawałam wiadomości od innych ludzi z branży (managerów agencji, ludzi HRu, których nigdy nie poznałam) gratulujące pomysłu. Naprawdę dobra energia! W tydzień zatrudniłam obie osoby. Na pewno są trafione.
Wniosek? Do tych wszystkich, którzy zmagają się czasami z trudami rekrutacji – próbujcie! Czego się da. W moim przypadku pomogła personalizacja oferty. W waszych – kto wie, co może przenieść oczekiwany skutek. Kombinujcie, szukajcie, testujcie. Jak się nie uda – tracicie kilka godzin. W przeciwnym razie – zyskujecie i kandydatów, i energię, i chęć do dalszych eksperymentów.
Z życzeniami tych ostatnich!
P.