Albo koleżanko, rzecz jasna.
Znałam kiedyś człowieka.
Był mocny.
Charyzmatyczny, wyraźny i z mózgiem w głowie.
Pracowaliśmy w jednej firmie. On był szefem dużego działu, a ja często obserwowałam go w akcji. Zdarzało się, że długo rozmawialiśmy. W wielu miejscach łapaliśmy wspólne mianowniki.
Zarządzał z rozmachem. Była świeżość i energia. Dużo się działo. Często dobrego.
Czasami tylko, łapała mnie obawa. Że proporcje nie są właściwie ustawione. Że cel całego tego dobrodziejstwa trochę pobłądził.
W takich momentach szłam do człowieka i wprost mówiłam, co widzę. Że to nie on i nie jego potrzeby są w tej zabawie najważniejsi. Że gra głównie do własnej bramki, a to na dłuższą metę strategia, która pustoszy, zamiast budować.
On się wtedy uśmiechał i odwijał mi w twarz jakąś sprytną złośliwością.
Lubiłam go.
Po jakimś czasie człowiek odszedł z firmy. Wszyscy żałowali.
Mówili, że stracili szefa-rakietę. Mówili, że nikt wcześniej tak dobrze im nie robił. Mówili, że będą tęsknić.
Z tym ostatnim nie kłamali.
Już po pierwszych tygodniach po zmianie szefa, dział zaczął się sypać. Przyszły nie tylko lata chude, ale też trochę śmierdzące. Zły zapach toczył się po pietrach. Brakowało przywództwa, doświadczenia, naturalnej charyzmy, chęci robienia ważnych rzeczy, mobilizacji, tempa. Brakowało jego.
W pierwszych miesiącach odeszło kilku kluczowych pracowników. W pierwszym roku, wymieniła się prawie połowa działu.
Dziś, z tamtego imperium nie zostało już nic. To wiedza, której nie lubię.
PAUZA
Jakiś czas temu (w przypadkowych warunkach) umówiłam się z człowiekiem na obiad. Taki, że po latach. Wspomnienia dobrych chwil.
Zamówił risotto, ale wystygło zanim zjadł. Wyjątkowo dużo mówił.
Tym razem już się na mnie nie wyzłośliwiał.
Zrozumiał, o czym ja wtedy mu tak wprost. Są tacy ludzie, którzy na myśli potrzebują czasu.
Dziś buduje firmę z długą datą przydatności do spożycia. Stoi na czele, ale często jakby w bocznej linii. Jak mówi, to nie po to, by znowu usłyszeć swój dźwięczny głos. Tam gdzie mógł, oddał decyzyjność. Pracownik dużo może sam. Bo przecież ma mózg, a zaufanie jest częścią zadeklarowanego DNA firmy. Nareszcie, ku mojej wielkiej radości, nie zaczyna zdania od „ja”. Nie podkreśla swojego stanowiska i zatęchłych hierarchicznych zależności. Opcja „weźmiemy się i zrobicie” nie istnieje.
I od samego początku wychowuje. Głównie swojego następcę. To do jego bramki gra najmocniej. Choć ten wątek wydaje się wciąż być najtrudniejszy.
Na koniec spotkania powiedział, że to wszystko dlatego, że teraz nie pracuje już w korpo. Że w dużych firmach bezosobowy pierwiastek jest dominujący. Że nie da się go przeskoczyć. Że tam każdy gra tylko na siebie. Na swój awans, swój lans, swoje bonusy.
Nie uwierzyłam.
To nie dlatego. Człowiek po prostu zmądrzał.
A teraz morał
To miłe, gdy zespół wyznaje swojego lidera. To miłe, gdy ludzie do niego lgną. W zespole robi się wtedy sielsko anielsko, a powietrze pachnie lawendą. Pracownikom chce się pracować, a dowódca radosny jak Basta po komplemencie.
Na pozór – manna, hosanna.
Naprawdę – bywa, że na dłuższym dystansie piszczy jednak biedą.
W tworzeniu imperium nie chodzi o to, kto jest kierownikiem budowy. Dużo bardziej chodzi o to, żeby ludziom żyło się w nim długo i bezpiecznie. Żeby było co jeść, jak przyjdzie zima. Dobre momenty przy układaniu cegieł są bardzo ważne, ale nie na tym zasadza się istota tej całej zabawy.
Sceptyk pomyśli teraz, żem z lekka oszołomna. Toć sama piszę często, że lider ma mieć charakter, charyzmę i inne tajemne moce. To wszystko prawda – wiadomo przecież. Dziś jednak dodaję do tego zestawu kolejny, niezbędny element: swoje ego musi trzymać w skarpecie.
To bardzo trudne, bo wymaga w cholerę mądrości. Człowiek walczy przecież ze swoją naturą.
Trudne zadania są najsmakowitsze. Tylko po takich przychodzi prawdziwa satysfakcja, duma i chęci na więcej, lepiej i bardziej.
Wiem to na pewno.
Basto Droga, jak zawsze, jak za każdym razem – wywołujesz efekt „aha!”
I odbiorca znów, po raz kolejny, analizuje rzeczywistość wokół, siebie samego nie omijając. Liderem żem nieformalnym, formalni wokół, więc analizuję całokształt. Ehhh, pracę domową chyba mam. Co dalej, panie, co dalej? Dzięki za Twoje pisanie.
p.s. Mój głos masz. I to od dawna. Pozdrawiam