Ten tekst nie jest o polityce. Mimo że mój pierwszy magister, to właśnie politologia. Będzie o dorosłym sprawach, w dorosłym świecie.
Życie publiczne w Polsce mnie interesuje. Nie angażuję się jednak w politykę, bo etat i pasje dziś ulokowałam w innych miejscach. Trzeba wybierać priorytety. Obserwuję to, co się dzieje z uwagą i czasami westchnę do siebie samej. Coś, jakbym zadyszkę łapała. Nie z własnego, a naszego wspólnego biegu. O lepiej, o ładniej, o spokojniej, o rozważniej, o stabilniej, o mądrzej, o zamożniej, o lżej, o przyjaźniej, o łatwiej, o co-komu-w-duszy-gra…
Często myślę o państwie, jako o (dobrze lub słabiej funkcjonującej) firmie. Jak słyszę różne spory o wielkość administracji, o procedury, uśmiecham się pod nosem, bo przecież każdy korpo-człowiek wie, że bez procesu się nie da. Nic.
Człowiek zarządzający krajem (pomijam premiera – nie z głupoty, tylko dlatego, że nie jest wyłaniany w wyborach bezpośrednich) to taki trochę CEO. Szef wszystkich szefów. A kampania, to nic innego jak, dość skomplikowany proces rekrutacji na najwyższe stanowisko w państwie.
I tu zaczyna się kłopot, bo patrząc na jakość prowadzonych działań, ktoś chyba nie odrobił zadania domowego. To, co w biznesach wiemy już od stu lat, jakoś wciąż nie dociera do polityki.
Po pierwsze: User friendly
Chcąc wygrać jakiś wielki kontrakt, przygotowując propozycję dla klienta, nie angażujesz do pracy tylko tych, co Ci fizycznie sklepią ofertę i nacisną guzik send. Myślisz szeroko, odważnie i wielowymiarowo. W interdyscyplinarnych zespołach godzinami debatujesz o tym czym jest i czym powinien być twój produkt, jak wpisuje się w potrzeby odbiorcy, na ile różni się od konkurencyjnych… Ci od sprzedaży mówią o cenie, techniczni o możliwych (lub jeszcze nie, ale kto wie, co będzie za godzinę) rozwiązaniach, Ci artystyczni (np. web-designerzy) chłoną klimat spotkania i z każdą minutą przybliżają się do stworzenia idealnej identyfikacji wizualnej. Na końcu, zawsze myślisz o odbiorcy. Na ile wymyślona przez Ciebie historia jest ważna i łatwa/przyjazna dla odbiorcy.
To oczywiście duży skrót myślowy, ale zakładam, że już łapiesz klimat, Basta-Czytelniku. Na pewno łapiesz – w końcu mądry człowiek z Ciebie.
Ale kontynuując… Patrząc na naszą kampanię, miałam wrażenie, że jedyne dwie ekipy „sztabowców” to byli ludzie albo ściśle polityczni, albo PR-owcy. Obie grupy dość mocno odrealnione, po uszy siedzące w starych, wyuczonych metodach działania. Nic dziwnego, że jeden (ex) kandydat, który nie miał na tyle $, żeby zatrudnić porządną agencję, wypadł spektakularnie dobrze. Był po prostu nowy i jakiś taki user friendly (dla tych, w których celował, rzecz jasna). Tylko tyle i aż tyle.
Po drugie: Tkaj na swoich talentach
W życiu zawodowym zarządzałam pracą wielu osób. To, co zawsze im powtarzałam, to jedna, krótka rada: swój kapitał buduj zawsze na swoich największych talentach, a nie na próbie naprawy niedociągnięć. To talenty sprawiają, że wystajesz z tłumu. To są te cechy, za które inni Cię cenią i pamiętają. Praca nad obszarami do rozwoju jest ważna, owszem. Nigdy jednak nie powinna przysłonić rozwijania i eksponowania twoich naturalnie mocnych stron.
A w kampanii, znowu ktoś się pomylił… Serie wyreżyserowanych spotkań, bez miejsca na naturalnie piękny (i wiarygodny) spontan. Jeśli boisz się, że w naturalnym kolorze nie wypadniesz najlepiej, po prostu postaraj się o inną pracę. Wprawiony rekruter (w przypadku wyborów, są nim wszyscy wyborcy) zawsze wyłapie oszustwo, a jeśli tak, oferta pracy na bank nie zostanie Ci przedstawiona.
I nie, nie chodzi mi o butę i pójście zupełnie na żywioł. Widzę jednak mega różnicę między byciem dobrze przygotowanym do spotkania, a odczytaniem ze slajdów pięciu wyuczonych zdań.
Po trzecie: Komunikacyjna (nie)nowoczesność
Ten kawałek nie będzie w linii prostej o kampanii, ale o około-kampanijnym zamieszaniu. Jak wiecie, na fali aktualnych zdarzeń, powstają nowe formacje. Jedną z nich jest stowarzyszenie NowoczesnaPL. Basta wysłuchawszy postulatów, założeń i deklaracji, miała chęć wejść z ową Nowoczesnością w dialog. Napisała więc maila. W odpowiedzi dostała to:
Przeczytała i pogrążyła się w zadumie. Nie jest przecież żadnym Państwem, tylko całkiem pojedynczą Bastą. Listy też lubi dostawać od ludzi. Nie zaś od jakichś zespołów, oddziałów czy innych filii.
I zastanawia się do dziś. Gdzie tu się doszukać tej obiecanej nowoczesności, skoro już pierwszy kontakt z formatem, na maxa wieje starym, znanym i bardzo średnim…
A teraz do brzegu
Odpowiadając na postawione w tytule pytanie – obserwując kampanię prezydencką nauczyłam się… wielkie, grube nic. Miała jednak świetny wpływ na poziom mojego zadowolenia z pracy i miejsca, w którym funkcjonuję zawodowo (nie chodzi o konkretną firmę, ale raczej stan umysłu). O korporacjach można mówić wiele i różnie. Ja jednak czuję, że to środowisko wrzuciło mi w mózg wiele dobrych historii, praktyk i schematów zachowań. Pracując w matrixie, zasięg twojego wzroku z czasem sięga coraz dalej. Patrzysz, widzisz i przysposabiasz te elementy, które Ci pasują. Myślisz, analizujesz, wyciągasz wnioski. Wnioski są dobre. Czasami mam wrażenie, że klasę polityczną omijają szerokim łukiem. Wciąż jeszcze nie wymyśliłam dlaczego…
Póki co, morał jest jeden. Gdyby nasza klasa polityczna, zanim trafi „na salony”, najpierw zaliczyła kilkuletnią przygodę pracy w korpo, na pewno i kampanie, i późniejsza forma zarządzania państwem mogłaby być dużo sprawniejsza.
To fakt, cały czas brakuje prezydenta (CEO) z prawdziwego zdarzenia, a wystarczyło by spojrzeć trochę szerzej…! Z moich obserwacji niestety wynika to również po części z programu naszej edukacji w której brakuje podstaw zarządzania, ogarniania spraw związanych z przedsiębiorstwem czy też jak zarządzać pieniędzmi.. może i powoli się to zmienia, ale niestety za wolno…imo! 🙂