To się chyba nazywa "wpis na czasie". Skoro Dzień Mamy stanął obok, Basta o tych mamach właśnie.
Dziś będzie o demonach. Często bowiem słyszę, jak to świat kobietom nie sprzyja. Jak to źli mężczyźni zasiedli u sterów i nikogo do nich nie dopuszczają. Mówi się, że jesteśmy pomijane, ignorowane, wypędzane na margines.
Cholerna strona bierna…
Zgadzam się z tym, że kłopot istnieje. Sama widzę go codziennie. Kobiety pozbawione reprezentacji, tkwiące (z różnych powodów) w rolach, w których dziś nie jest im już tak do twarzy. Kobiety, które pracują na sto etatów, na żadnym nie odczuwając pełnego szczęścia. Bo szczęście to właśnie jest to słowo. Dom, praca, realizacja pasji, pokonywanie barier, okazjonalne skoki na głęboką wodę, chwile beztroskiego dryfowania na mieliźnie… To wszystko może i powinno dawać nam szczęście. A nie daje.
Bo jak odnosisz sukces zawodowy, to na pewno zła matka z Ciebie. Żona jeszcze gorsza. Każda babcia, matka, starsza sąsiadka przecież Ci powie, że żaden chłop, baby z żelaza przez życie targać nie chce. A jaka to baba, tak bez chłopa? Na pewno samotna, po nocach płacze, a smutki zapija drogim winem. Błędne koło…
Jak wybrałaś rodzinę, to pewnieś zaniedbana, nieciekawa, a wieczorem śmierdzi Ci pacha. Na sex nie masz ochoty (z przemęczenia), ale nawet gdybyś miała, to perspektywy raczej marne. Nie mówiąc o tym, że mąż za chwilę znajdzie taką, która porwie, zafascynuje i odkryje nowe lądy. Albo gorzej, pewnie już taką ma. Tylko Ty jeszcze o tym nie wiesz. Bo w kuchni przecież nie masz nawet okna.
Trochę koloruję, ale to wszystko z ważnego powodu. Bo to przecież bzdura jakaś. Co więcej, moim zdaniem, w dużej mierze sterowana przez… nas same.
Historia na dziś – Zacerujesz mi spodnie?
Mąż jakiś czas temu kupił nowy garnitur. Lubię, jak je kupuje. Przystojnieje w oku. Ale do rzeczy…
Po chwili przetarła mu się kieszeń w spodniach. Miał odnieść do reklamacji, ale akurat jechaliśmy w odwiedziny do jego babci. Długo nie myśląc, spakował spodnie do torby. Babcia od lat szyła. Miała maszynę, lubiła wszelkie prace manualne. Taka forma hobby. Na miejscu, małż wręczył babci rzeczone spodnie, z prośbą o krawiecki ratunek. Ona, z błyskiem o oku i bardzo (!!) ochoczo zabrała się do pracy. Po chwili jednak zdarzyło się coś, co pamiętam do dziś. Sytuacja-krzak.
Siedząc w pokoju obok, nagle usłyszałam energiczne:
– Paulinkoooooo, podejdź no tu do mnie.
Podeszłam zatem, a babcia, zupełnie naturalnie rzuciła:
– Usiądź tu przy mnie. Nauczę Cię! Następnym razem jak mu się coś zepsuje, już będziesz wiedziała jak to naprawić.
Przez kolejne 7 sekund (w takich sytuacjach, to jak cała wieczność), przez organizm przetoczyło mi się stado różnych emocji. Dominującą było jednak… poczucie winy. Bo jak tu odmówić, jak powiedzieć, że szyć nie znoszę i nie zamierzam. Nigdy. Że żyję w świecie, w którym jak „mu” się coś psuje, ten, kto ma po drodze, wiezie rzecz albo do reklamacji, albo do zawodowej krawcowej. Szycie nie jest dla mnie obowiązkiem, życiową misją, ani też wyznacznikiem mojej kobiecej wartości. Taką wartość określa tylko jeden element – jakość życia, które wspólnie z małżem budujemy. Po połowie. Tak ja, tak i on. A w tej jakości, godziny prześmianych godzin, wspólne posiłki (domowe lub nie – zależy komu i czy się chce gotować), wychowywanie człowieka, który powstał przy naszym (czynnym) udziale, i cała masa kłopotów, które codziennie razem przeskakujemy.
7 sekund minęło, a ja… stchórzyłam. Wykręciłam się babci jakimś spacerem, na który nawet nie miałam ochoty i wyszłam (=uciekłam) z domu.
Było mi źle, bo ani nie miałam odwagi, ani potrzeby, żeby zawalczyć z (trudnym dla mnie) tokiem babcinego myślenia.
***W tym momencie trzeba dodać, że babcia jest postacią absolutnie dobrą. Kochana, mądra i zawsze spokojna. Zamiary też miała dobre. Szczerze chciała nauczyć młodsze pokolenie jak sprawnie zaszyć niejedną dziurę w całym.
Szkopuł w tym, że cała nasza kobieca niemoc, moim zdaniem, bierze się właśnie z tego. Z powielania. Taka dziwna odmiana „kopiuj– wklej”. Z matki na córkę, babci na wnuczkę, sąsiadki na sąsiadkę – mnożymy kolejne, durne wzorce. Często nawet w dobrej wierze. Kłopot w tym, że ta wiara zupełnie nam nie służy. Zastępuje logiczne myślenie. Myślenie o tutaj i dziś. O tym, co dla nas ważne we współczesności – w środę 27 maja 2015. Nie w dekadzie ograniczeń, w której żyła większość naszych rodziców. Bo system był nie taki, bo człowiek dobrze wiedział, o czym marzyć może, a co jest z zasady poza zasięgiem. Lubię czuć, że dziś mam zasięg. A wagą mojej wartości nie jest (i nigdy już nie będzie) liczba zaszytych skarpet, ubitych ziemniaków, czy wymytych okien. Chyba że sama tak zdecyduję. I sama będę z siebie za to dumna.
A na koniec pointa
Jako że wczoraj data była ważna, życzę nam wszystkim, drogie mamy, dobrego życia. Takiego, które pachnie świeżością dnia, a nie kolejnym wywieszonym praniem. I, żeby poczucia winy było w nas wszystkich coraz mniej. A w zamian, świadomość tego jak dziś chcemy żyć. Żeby nasze córki nie dostawały od nas żadnych kopii, a w życiorys wklejały tylko to, co jest dla nich ważne. W ich własnym, dzisiejszym świecie.
Żeby zawsze starczało nam odwagi na siebie.
I, żeby już nikt nigdy nie mówił o nas w stronie biernej. A już na pewno, nie my same.
Jeśli dobrze Ci się czytało ten tekst, Odcinek 1 znajdziesz tutaj.
Wlasnie cos mi uswiadomilas.Dziekuje Ci