Niedawno pisałam o tym, że to nieprawda, że nie ma głupich pytań. Dziś kolejny wątek odczarowujący to, co utarte i w mózgi tłoczone od lat.
Tytuł tego tekstu wymyśliłam już dawno temu. Pisanie jednak potrwało kilka tygodni, przez które starałam się znaleźć punkt ciężkości myśli, którą chcę rozwinąć.
Dziś go znalazłam. Ta rzecz jest o ambicji.
W korpo-świecie ambitni mają łatwiej. Są nagradzani, promowani, doceniani. Ambicja to cecha ważna.
Dobrze jest być człowiekiem ambitnym. Mądrze.
Ta kategoria dzieli się, bowiem na dwie grupy:
- Ludzie mądrze-ambitni.
- Ludzie wszech-ambitni.
Pierwsza grupa charakteryzuje się tym, że… myśli. Analizuje. Snuje plany i inwestuje w ich realizację. Wybory zawodowe są przemyślane. Mądrze-ambitny nie jest lizusem. Czasami ponosi tego konsekwencje. Jego ambicja nie jest porównawcza. Analizuje fakty i zdarzenia, a nie swoją pozycję w rankingu rekinów. Rekinem bywa. Z wyboru i na własnych warunkach. Ambicja pomaga mu osiągać wyznaczone cele. Jego własne, nie te nadane z góry. Jest optymistą. Ma czas. Czas to przecież kwestia wyboru (*o tym jeszcze kiedyś napiszę). On wybiera właściwie.
Druga kategoria jest – rzecz jasna – grupą przeciwną. Filozofia pracy to (w skrócie) biorę wszystko, co spływa „z góry”. Wszech-ambitny, wykonuje każde zadanie. Nie zadaje pytań. Po co mu pytania skoro i tak polecenie przyjmuje do wykonania. Bezkrytycznie. Inni wszech-ambitni też nie pytają. Zamiast tego, realizują. Taki człowiek żyje w tempie. Trochę jak niewolnik na Galerze. Jak przewiosłujesz swoje, kiedyś zajmiesz miejsce tego, który nadaje rytm. To właśnie jest cel. Nadawać rytm. Z nadzieją, że będąc u sterów, wszystko się zmieni. Życie zwolni, a Ciebie już nikt nigdy. Koniec niepokojów, niebezpieczeństw, mentalnej musztry.
I to właśnie o tej drugiej grupie jest dzisiejszy tekst. Znam wszech-ambitnych w mnogości. To często dobrzy ludzie. Dziś ich trochę przerysowuję, ale to tylko proza. Niestety również życia.
Zapracowani, zmęczeni, biorący na klatę. Wszystko co się napatoczy.
Po co? Bo przecież…co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Każdy głupi to wie.
Jasne, że trudne rozgrywki są czasami wartościowe, edukacyjne, rozwojowe. Ale jako incydenty, a nie jako filozofia pracy.
Bądźmy więc ambitni, ale rozsądnie. Starannie wybierajmy bitwy/ wojny, na które wyruszamy. Wszystkich cudzych wygrać się nie da.
I zawsze, bezwzględnie podejmujmy próby zrozumienia. Wszystkiego, z czym mamy do czynienia. A w szczególności, wydawanych nam poleceń.
***nie mylić z męczeniem buły, o czym też już niebawem***
Inaczej mózg zejdzie na nudę i bezczynność.
Co Cię nie zabije, to Cię (być może) wzmocni… Jeśli (!) Cię nie zabije. Liczba ofiar niestety rośnie.
Nie warto więc ryzykować bezmyślnie.
Wybieraj właściwie.
Basta się o Ciebie martwi.
Przerażasz troche, ale moze się gdzieś system wczesnego ostrzegnia dzieki Tobie włączy:)