Dużo ostatnio czytam o jakości człowieka. O tym, co stanowi o jego wartości, tanio- lub drogo-cenności, a w konsekwencji ogólnopojętym dobrostanie.
Poza szkołą główną, mówiącą (w uproszczeniu) o tym, że jesteś tym, kim myślisz/mówisz/czujesz, że jesteś (wszystko zaczyna się i kończy na Tobie), jest jeszcze kilka nurtów bocznych.
Tym, który mówi do mnie najmądrzej, jest chyba pogląd, że bez ludzi, nie ma nic. A w odosobnieniu nie da się zrobić niczego, co byłoby kompletne, okrągłe i w pełni społecznie wartościowe. W dużym skrócie, jesteś więc tym, czym lśni twoje odbicie w oczach innych. Nie wszystkich, rzecz jasna. Tych, na których Ci zależy. Nie dlatego, że są Ci przychylni. Dlatego, że za coś ich cenisz, a ich opinia jest dla Ciebie istotna, ważna, robi różnicę.
O stylach zarządzania też wiele się pisze.
Najwięcej o tym, jakim managerem powinieneś być, jak zarządzać, jak się komunikować, jak jeszcze-milion-innych-cennych-rad. Wszystkie te rady mówią do Ciebie na „Ty!”. Co Ty powinieneś robić (lub czego unikać), żeby sukces w zarządzaniu zespołem osiągnąć.
I to wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że w tej ścianie ktoś zamurował Ci trupa. Na dziś, wszystko wygląda pięknie i błyszcząco. Z czasem jednak nawet najmniejsze trupiątko, zaczyna się rozkładać, gnić i śmierdzieć. Ściana się kruszy, aż wreszcie cała konstrukcja rozpada się w drobny pył.
Tą (jakże niezwykle zawiłą metafoZą) chcę powiedzieć, że na złym, jednowymiarowym fundamencie nie zbudujesz żadnej wioski, nie mówiąc już o tak trudnej materii, jaką jest sztuka zarządzania pracą myślących, inteligentnych ludzi.
Bo ta gra nigdy nie jest o Tobie. Nawet jeśli wyryjesz na pamięć pięć złotych cech skutecznego lidera, zrobisz dwa eMBieje i przysposobisz sobie właściwą liczbę mentorów – planowany sukces, może się przepoczwarzyć w… kawałek gnijącej ściany. A zdarzy się tak na pewno, jeśli zamurujesz w niej przekonanie, że Ty sam stoisz w centrum rzeczywistości pracowniczej twojego zespołu. Że siła twojej grupy, to twoja siła. Że wspólnie wypracowane efekty, mają Ci posłużyć do kolejnych, zawodowych promocji. Bo przecież jak mogłoby być inaczej, skoro to wszystko za sprawą Ciebie, twoich umiejętności, kompetencji i zarządczej potencji.
Znam zaskakująco dużą liczbę osób, które będąc na urlopie tylko czekają na telefon. Z nerwowością w pięcie (ta pod stołem w pląsie niecierpliwości) spoglądają na telefon. Gdy ten dzwoni, na wstępie udają lekko zdziwionych. Że przecież po co do niego z taką bzdurą, że w końcu urlop i drinki z palmą… Ale już po chwili, wokoło sypią się dumne opowieści z cyklu pół żartem, ale wszyscy wiemy, że serio, w stylu: „damn, jacy oni niesamodzielni, beze mnie świat na głowie staje”, „tak ich na chwilę zostawić samych i już problemy, jak grzyby po deszczu”. Ten typ człowieka, nigdy nie dostaje ode mnie punktów mądrości. Ciemnogrodnie w jego krainie. Nie wie bowiem, że powodów do zadowolenia brak, a jego quasi-niezbędność jest ogromnym pomnikiem nieudolności. Na szkoleniach z „ja”, nikt mu jeszcze nie powiedział, że niezależność, potencja i przygotowanie swojej drużyny jest podstawową miarą sukcesu i tejże, i jego właśnie. Że celem nadrzędnym przywódcy światłego jest uniezależnienie stada w maksymalnym stopniu.
Tak, aby on sam, kiedyś stał się zbędny. Taki moment to powód do absolutnej dumy, a odbicie w oczach pracowników jest wtedy jednoznacznie dobre, rozwojowe i dojrzałe. To czas, aby drogi się rozeszły i każdy poszedł własną ścieżką, ku nowym, nieznanym…
Dziś z życzeniami dalekich podróży.
PB
Wg Dunbara jesteśmy średnią 5 najbliższych nam osób, więc warto zwracać uwagę na to, w jakim towarzystwie (w pracy/domu) obracamy się. Ostatnio „gadaliśmy o książkach”, więc myślę, że ta pozycja powinna wydać Ci się wyjątkowo ciekawa: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/84865/ilu-przyjaciol-potrzebuje-czlowiek-liczba-dunbara-i-inne-wybryki-ewolucji
peace!
eM