
Dziś krótka rzecz o komunikacji. W pracy, życiu i gdzie się da. A było to tak...
Iks lat temu skończyłam studia. Nigdy nie byłam studentką z pierwszej ławki. W pierwszej siedziałam tylko na kilku, wybranych przedmiotach. Resztę zaliczałam w opcji „żeby przetrwać”. Po piątym roku [jestem jeszcze z rzutu pięcioletnich-jednolitych] od razu gdzieś wyjechałam, potem nowe wyzwania, nowy krajobraz. Nie obroniłam pracy magisterskiej w terminie. Ba, nawet jej nie napisałam. Minęło kilka lat, a ciężar braku dyplomu uwierał mnie coraz bardziej. Ogarnęłam więc. Zasiadłam, napisałam, ustaliłam datę obrony.
Scena I: Wyobraźnia w galopie
W tamtych czasach znałam już mojego obecnego męża. Wprawdzie mężem jeszcze nie był, ale „formalności” były już tylko kwestią czasu. Przygotowując się do obrony pracy magisterskiej, wbiłam sobie do głowy, że Emil (rzeczony przyszły mąż) na bank planuje na ten dzień coś wielkiego. Niespodziankę, fajerwerki, meksykańskich grajków wyskakujących z tortu. Wyobraźnia galopowała. Albo nie, to nie był już galop, to był…cwał [true story!]. Byłam absolutnie przekonana, że mąż planuje też przyjść na samą obronę (z bukietem kwiatów – rzecz jasna) i wesprzeć mnie w tej, jakże ważnej dla mnie chwili.
Scena II: Kolacja u Bastów
Projekcja w mojej głowie codziennie nabierała nowych wątków, a ja coraz bardziej przekonywałam się, że będzie dokładnie tak, jak przewidziałam.
Wieczór przed obroną, Emil zrobił w domu pyszną kolację. Było bardzo miło. Pamiętam, że jedząc, w sercu grało mi „Te-re-re-re! A ja wiem, co planujesz na jutro”. Czułam, że jestem panią sytuacji. Że to wszystko świetnie rozgryzłam. Aż tu nagle, od słowa do słowa, Emil zaczyna opowiadać o planach na kolejny dzień. Jest o jakimś ważnym kliencie, jest o umówionych spotkaniach. O 14-wizyta u dentysty, a wieczorem świętowanie. Jak już wrócę z obrony. Sama.
Scena III: Jedna sekunda
W jednej sekundzie przez system przetoczyły mi się wszystkie emocje świata. Od rozczarowania, przez smutek, niepokój, aż po… rozsądek.
Scena IV: Ostatnia deska ratunku
Jak już mózg się odblokował, a ja przełknęłam dławiący mnie kęs, wszystko opowiedziałam Emilowi. Że człowiek się spodziewał niespodzianki, że wyobraźnia rysowała przeróżne obrazki. Że liczył na to, że na obronę pojedziemy razem, a mąż przecież się tego wszystkiego dawno domyślił.
Nie domyślił…
I to była dokładnie ostatnia chwila, kiedy mogliśmy o tym porozmawiać bez emocji. Emil wytłumaczył, że nigdy nie znał takiej praktyki. Z nim samym nikt nie poszedł na obronę. Powiedział, że w jego świecie – takie kolektywne wysiadywanie pod drzwiami sali egzaminacyjnej – przysporzyłoby tylko stresu, zamiast go łagodzić. Oczywiście zaoferował swoje towarzystwo, ale zupełnie szczerze, sam nigdy by na to nie wpadł.
Scena V: Wnioski
Na obronę poszłam sama. Potrwało to kilka minut i z głowy. Wróciłam do domu, a reszta dnia była bardzo miła. Byłam z siebie i nas niezwykle dumna. Dużo bardziej za to, co stało się przy stole, niż za piątkę z obrony.
W ostatnich dniach ta historia wracała do mnie kilkukrotnie. Również przy okazji głosowania w konkursie Blog Roku. Dużo się czytało o tym, że to skandal prosić o sms-a. Że przecież, jak blog-rakieta, to sam się obroni, a ludzie będą wysyłać i bez próśb blogera. A ja tylko siedziałam i lekko zacieszałam do monitora. Bo przecież już dawno się nauczyłam, że nie wolno liczyć na to, że ktoś się domyśli, że w myślach nam wyczyta. Jeśli czegoś potrzebujesz – powiedz. Jeśli na coś liczysz, zapytaj! W ten sposób można oszczędzić sobie (i innym) tylu niepotrzebnych problemów.
W pracy to samo. Kiedyś już o tym wspominałam tutaj. Oczekiwania wobec (współ)pracowników ustawiaj jasno i uczciwie. To głupie kazać ludziom się czegokolwiek domyślać.

Prawda, prawda i jeszcze raz prawda. Ja przy okazji głosowania w tym konkursie uświadomiłam sobie, że ucząc o asertywności mówię o tym, że jest to także umiejętność proszenia i komunikacji swoich potrzeb. A sama tego nie robiłam i dopiero w ostatnich dwóch dniach przyszło mi do głowy poprosić o te głosy osobiście. Szewc bez butów chodzi 🙂