Wyłącz ziemniaki
6 maja 2020 Życie 3 komentarze

Wyłącz ziemniaki

Porąbało się. I to grubo. Z dnia na dzień, bez ostrzeżenia, bez żółtej kartki. 

A ludzie przecież lubią żółte kartki. To takie sprawiedliwe, humanitarne, uczciwe.

A tu dup! Na łeb, na szyję, na złamanie karku.

Na imię jej było Anka

Była dziewczyną ze zwykłego miasta, zwykłego bloku, o zwyczajnym zupełnie wyrazie twarzy.

Anka – mieszanka. Wszystkiego co tam bozia w garze miała.

Żyła w kraju, gdzie wolność wciąż była jeszcze nowością. Bo to przecież dopiero trzydzieści lat bez kagańca, z paszportem w ręce, bez kurtyny z żelaza. Aż trzydzieści, choć tak bardzo jeszcze tylko trzydzieści.

Lubiła tę wolność, acz czasami dziwiła się, że potrafi być aż tak trudna i wrażliwa na codzienność.

Wiedziała, że należy (bezkompromisowo i radykalnie) z niej korzystać.

Dlatego od zawsze żyła tak, żeby zaspakajać swój apetyt. Na przygodę, wiedzę, nowość, doświadczenie. Bo tego przecież nikt Ci nie może zabrać… Tego, co masz zapisane na twardym dysku swoich wspomnień.

Praca była dla niej ważna i zawsze pamiętała, co powiedziała do niej kiedyś babcia Lena.

żeby być ciekawą, musisz być zaciekawioną…

Ciekawiła się zatem.

Dużo czytała, dużo oglądała, lgnęła do ludzi, którzy nosili w sobie opowieści. Z każdej z nich czerpała coś dla siebie. A potem podawała dalej. Lubiła przynosić ludziom dookoła coś nowego. Coś dla mózgu i czucia. Coś, co nie pozwala w nocy spać, lub jest tą jedną rzeczą, która właśnie usypia – wreszcie w spokoju.

Żyła dobrym życiem. Zakładała, że to naturalny porządek świata. Że tak właśnie to wszystko jest poukładane.

Stać ją było na cały świat. Na boczek, szampana i wakacje w Bułgarii.

I wtedy przyszedł sztorm

Wszystko się zmieniło w zaledwie kilka chwil. Rozglądała się dookoła, zupełnie nie nadążawszy za tempem fabuły.

Jej zapiecek wciąż był dobry, ciepły i bezpieczny ale dookoła sztormy, ścierniska, i kupa gnoju.

Praca (przez niektórych kiedyś przeklinana) nagle, dla wielu stała się dobrem luksusowym. Zapanowała ogólna kon-fuzja, kon-wulsja, a często i nawet kon-fitura. Głównie z wyżej już wymienionych odchodów i łajna.

Telefon też zaczął dzwonić, ale nuta nie była już tak dźwięczna jak kiedyś. Bliscy i dalsi dzwonili odbić myśli, przegadać aktualności, skonsultować decyzje, pewnie też trochę poczuć, że nie są w tym wszystkim zupełnie sami.

Czasami czuła, że te telefony to jakby linia intensywnej terapii dla wszystkich włączonych.

Ktoś jej powiedział, że ta sytuacja jest dla jej pokolenia, jak stan wojenny dla generacji jej matki. Pomyślała, że coś w tym jest.

Na jednym obrazku nagle znalazły się kategorie nigdy tak intensywnie ze sobą niełączone. Jest, mailoza, zoomoza, czasami i zgroza. Sprzątanie, gotowanie i pranie – również wszystkich brudów w swojej głowie.  W tych samych momentach, nauczanie, dopingowanie, przewracanie schabowych na patelni, przytulanie, bieganie, ratowanie potomstwa z domowych opresji. Bywa, że liga staje się poważna. Bo golenie nogi w paraleli z darciem japy do dziecka w drugiej izbie

wyyyyłąąąąąąąąąącz zieeeeeemniaaaaaaaki

<wszystko oczywiście w magicznym, lirycznym i trochę jakby tragicznym – slow-mo>

Czasami wjeżdża i płakanie. Jak już wreszcie przychodzi na to moment. Po cichu, po kryjomu, po nie-wiadomo-jaki-grzyb.

I do tego ta cholerna propaganda.

Tej nie znosiła nienawiścią najszlachetniejszą.

Gdzie nie patrzyła, tam agitacja, mobilizacja, narracja sukcesu i wyciskania życia jak cytryny.

Klops – myślała wsobnie, widząc kolejne, wirtualne plakaty nakazujące jej wyjść z kryzysu lepszą wersją siebie. Albo szykować swoje, zastane już ciało na odsłonę w wersji beach body 2k20.

-Dżi, ludzie – jakie beach body? Jaką lepszą wersję siebie? Ta, z którą żyłam dotychczas, była całkiem spoko. – pomyśliwała często w duchu.

No ambaras jest straszny z tym wszystkim. Bo gdzie nie spojrzeć, ludzie bochny własne wypiekają, ziarno mielą siłą swoich mięśni (a czasami i woli), masło kleją paluchami rodzimymi. A piękni przy tym w cholerę. Uśmiech, postura, przyodziew najznakomitszy.

I nijak się do tego nie potrafiła dokleić. Bo u niej w berecie – życie po staremu. Myślenie wciąż proste, choć zupełnie nieprostackie.

I jak dzień w chacie spędzony, to raczej dresiwo i makeup bez brokatu wcale.

I wtedy przyszedł maj

Wstała ze sobą z łóżka i pogrążyła się w zadumie.

To kiedyś przecież minie – wybrzmiało w rozmyślunku.

 

Uśmiechnęła się i oddaliła w stronę dnia.

Ona i jej aktualna, całkiem normalna wersja siebie.

3 komentarze
Poprzedni Tatuaże Popularny wpis Dziewczyny z Radomska

Marcia

Oh, każdego dnia trzeba wstać, poprawić koronę i zasuwać🤸‍♀️

… koniecznie pachnąca Chanel Mademoiselle

paulinabasta.com

albo…. potem 😉