Twój najczarniejszy scenariusz
Zdjęcie: fot. Vladimir Kramer
4 marca 2015 Życie 9 komentarzy

Twój najczarniejszy scenariusz

Z niepokojem jest trochę jak z duchami. Niby pod łóżkiem, a jednak tylko w twojej głowie.

Ostatnio piszecie do mnie stadnie. Często pytacie o sytuacje kryzysowe. Jeszcze częściej o kryzys w pracy. Każda historia jest inna, każda wyjątkowa. Moje odpowiedzi jednak najczęściej mają kilka wspólnych mianowników.

Opowiem dziś o nich Wam wszystkim. Bo tok myślenia, który polecam, może okazać się ważny dla wielu z Was. Nie jest bowiem wdrukowany w naturę człowieka, a można w jednej chwili podjąć decyzję o jego przysposobieniu. I już. To działa. Basta-tested.

Scenariusz na wejście

Załóżmy, że trochę się sypie. Świat. Czujesz, że grunt spod nóg się osuwa, a Ty jedziesz jak na równi pochyłej. W dół. Powiedzmy, że szef idiota, a wśród współpracowników też nie ma szału. Czujesz się jak w pułapce. Bo pracować trzeba. Kredyt, nawet jeśli w pe-el-enie to regularnie zasysa pieniądz z konta, zatem i zasilenie musi być regularne. Zaciskasz więc ząb i klikasz dalej. Biorąc każdy kolejny dzień raczej na przetrwanie. Nie daj Boże (jak-zwał-tak-zwał) szef jeszcze się na Ciebie uweźmie, bo szczerze nie tolerujesz jego „stylu” zarządzania i czasami zdarzy Ci się wytknąć mu nieogar. Nie lubi tego. Daje Ci o tym znać przy każdej możliwej okazji. Zaczynasz się obawiać. Bo co jeśli za chwilę Cię zwolnią. Pracę rzeczywiście masz straszną, ale (jak to mówi Babcia Stasia) lepszy wróbel w garści (…). Wiodące emocje, które codziennie rosną, to niepokój, frustracja, bezsilność i absolutne poczucie przeciętności. A przecież dobrze wiesz, że jesteś wyjątkowy. To wszystko nie tak miało być. Nie tędy miałeś się toczyć.

I tak mijają lata. Nawet nie wiesz kiedy. Widzisz jednak jeden plus. Wciąż Cię nie zwolnili. Chyba szef potrzebuje Cię bardziej, niż nie znosi. Desperacko szukasz pozytywów.

A Basta mówi…

odwróć sytuację!

W pierwszym kroku znajdź kilka rzeczy, które najbardziej Ci w życiu przeszkadzają. Załóżmy, że będzie to:

  1. praca na stanowisku, które zupełnie Cię nie stymuluje/ rozwija;
  2. codzienny niepokój związany z koniecznością współpracy z szefem-kosmitą (+ gra w zwolni – nie zwolni);
  3. brak czasu na życie „po pracy”. Bo przecież podobno pracujemy po to, żeby umożliwić sobie dobre życie po godzinach. A Ty wtedy albo śpisz (z wydrenowania), albo przeżywasz to, co się zadziało w ciągu dnia, albo… już nic Ci się nie chce i tępo wgapiasz się w TV. Tylko na to sił starcza.

Jak już masz swój zestaw, zarządź nim. Przeanalizuj realne opcje, które na Ciebie czekają w każdym z tych obszarów.

  1. Jeśli masz nierozwijającą pracę, zastanów się, jak i kiedy możesz ją zmienić. Może się okazać, że dziś nie jesteś w stanie dostać nowej oferty (bo np. umiejętności i doświadczenia brak), ale gwarantuję Ci, że z dobrym planem, na przestrzeni następnych 12 miesięcy na bank jesteś w stanie zmienić pracę i dostać taką, która będzie Cię kręcić. Być może taki plan wymusi doszkolenie się tu i ówdzie. Albo nawet chwilową gotowość na obniżkę wynagrodzenia (jeśli np. dziś jesteś IT, a zawsze chciałeś być PR-owcem). Może będzie trzeba zacząć od kilkumiesięcznego stażu (że niby w dorosłym życiu?) . Z kasą będzie gorzej. Ale z odpowiednim przygotowaniem i myśleniem obiecuję, że da się to zrobić. Myśląc kategorią przyszłego wynagrodzenia – tego za rok, dwa, piętnaście, będzie Ci dużo łatwiej podjąć tę decyzję. Tu i teraz zawsze ma mega moc. Powstrzymuje Cię od trudnych decyzji, racjonalizuje i ogranicza ryzyko. W tej opcji jest najbezpieczniej. I najprzeciętniej. Pytanie, czy tandem bezpieczeństowo-przeciętność jest tym, na czym w życiu zależy Ci najbardziej…
  2. Z niepokojem jest trochę jak z duchami. Niby pod łóżkiem, a jednak tylko w twojej głowie. Zachęcam do tego, żeby podejmować próby z nimi konfrontacji. Im więcej rozumu wprowadzisz do tematu, tym lepszy efekt. Dobrą metodą, w tej kategorii jest zadanie sobie pytania o najczarniejszy scenariusz (what’s your worst case scenario?). Co by się stało, gdyby szef Cię zwolnił? Czy to jest w ogóle możliwe, żebyś przez następne sto lat nie znalazł nowej posady, wkładając  w poszukiwania trochę wysiłku? Te pytania można mnożyć i wykładać na stół wszystkie, kolejne czarne scenariusze. To jest dobre ćwiczenie, bo po pierwsze werbalizuje wszystkie nasze obawy, a potem zaczyna mnożyć opcje. Człowiek, w naturalny sposób, posiadając instynkt obronny, szuka i znajduje rozwiązania. Jeśli nawet pracy nie znajdę w swoim mieście, mogę się relokować. Jeśli nie w Polsce, przecież kuzynka mieszka na Wyspach. W zasadzie zawsze chciałem poćwiczyć język i spędzić rok za granicą (dla jasności: do stałej emigracji nie namawiam). Zawsze masz jakieś opcje! Nie daj się wiec wpędzić w pułapkę poczucia, że nie masz wyjścia. Masz. Wiele wyjść. Wystarczy zdefiniować i wybrać jedno z nich.
  3. Zawsze mówię, że czas jest kwestią wyboru. Za każdym razem, gdy mówię, że czegoś tam nie zrobię, bo nie mam czasu, łapię się na kłamstwie. Bo czas przecież mam. Po prostu decyduję się go wydać na coś, co w danym momencie wydaje mi się ważniejsze. Jeśli więc mówisz, że nie masz czasu na „życie po pracy”, kłamiesz tak jak ja. Masz. Tylko decydujesz się go wydać w innym miejscu. Taką sytuację też da się zmienić. Dla mnie najprostszym rozwiązaniem jest znalezienie pracy, która nie drenuje, tylko dopinguje. Takiej, która nawet jeśli wymaga poświęcenia wielu godzin, na końcu daje mega satysfakcję. Sama tak mam, choćby z pisaniem bloga. Niby pełny etat w korpo, rodzina, dziecko (jedno w realu, drugie w drodze), grono wartościowych przyjaciół (którzy też wymagają czasu i uwagi) i… na cholerę jej jeszcze ten blog. Po nocach pewnie go pisze. A nie. Po dniach. I to tych najlepszych. Wiem, że znalezienie czegoś, co kręci człowieka, jest trudne. Jeśli jeszcze tego nie masz, poszukaj. A w międzyczasie, wróć do punktu 1 i znajdź pracę, która daje Ci coś, co jest dla Ciebie wartościowe.

A na koniec jeszcze jedno. To, o czym napisałam, jest tylko skrótem miliona przeczytanych książek i przemyślanych godzin. Jest to pigułka, która tylko zajawia, a nie wyczerpuje temat. Jeśli chcielibyście go wyczerpać, na insta polecę niebawem kilka ciekawych publikacji.

Proponowane przeze mnie zmiany nie są ani łatwe, ani szybkie. Kosztują w cholerę odwagi. Waszej. Być może część z Was nie jest jeszcze gotowa na radykalne ruchy. To dobry znak – świadczy o tym, że u Was wciąż jest dobrze.

Miejcie cudny tydzień spędzony z dala od koziego rogu. Wszyscy mamy wybór!

9 komentarzy
Poprzedni O co chodzi w networkingu? Następny Don't make a village (nie rób wiochy) i zatrudniaj właściwie

Zrezygnuj

fajny tekst 🙂

Jeszcze dwa tygodnie temu czułam się dokładnie tak, jak opisałaś – sflustrowana, zmęczona, niedoceniona, a co najgorsze w pracy która nie tylko nie przynosiła satysfakcji, ale przede wszystkim nie rozwijała mnie i niczego nie uczyła. Na samą myśl o obcowaniu z szefową dostawałam drgawek. Kiedy podczas rozmowy zarzucono mi brak zaangażowania w zadanie, które nigdy nie zostało mi przekazane, powiedziałam sobie dość! Wiem ile jestem warta i nie chcę być dłużej w takim miejscu. Od 1,5 tygodnia czytam specjalistyczne książki, blogi, publikacje, oglądam wykłady i czuję, że się rozwijam i do czegoś lepszego dążę. Jestem z siebie dumna i dzięki temu, że uwolniłam się od negatywnych emocji w końcu czuję, że mogę dojść tam gdzie tylko będę chciała. Trzymam kciuki, za wszystkich aby znaleźli siłę, motywację i wiarę we własne możliwości.

"Ofiara"

Chciałaby się uzewnętrznić bo temat bardzo bliski mojemu sercu. Chyba nie ma idealnego momentu na zmianę pracy. W końcu człowiek nigdy w 100% nie może być pewny, że w nowym miejscu będzie lepiej. Ale zamiast rozkminiać czy będzie lepiej czy gorzej w pierwszej kolejności warto zastanowić się co może dać mi nowa firma, czego stara dać nie może. Taki tam bilans zysków i strat. Jestem zdania, że zawsze trzeba złożyć ofiarę, nie ma nic za darmo! A tak poza tym „no risk, no fun” 😉 Jakiś czas temu zmieniłam pracę. Miałam sobie ciepłą posadkę, niezłych współpracowników i … i to by było na tyle. Nie było za bardzo możliwości żeby rozwinąć żagle, trochę wiało nudą i stagnacją a dookoła „depresanci” wałkujący w kółko, że pieniądze za małe, że brak rozwoju itd. ale chęci do zmian brak. Dla mnie jest ważne jakimi ludźmi się otaczam, więc to był kolejny powód, żeby się odciąć. Nowa oferta pracy pojawiła się przypadkiem i zaoferowałam mi wszystko to czego stara firma dać nie mogła. I tak oto zmieniłam pracę na taką, której muszę poświecić więcej czasu; umowę o pracę na okres próbny podpisałam dwa dni po tym jak wzięłam kredyt; do tego miałam malutkie dziecko w domu, któremu musiałam zorganizować opiekę bo dotychczasowa z przyczyn niezależnych od nikogo się posypała. Generalnie wszystko ale to dosłownie WSZYSTKO było na NIE!!! No, łatwo nie było ale się opłaciło ;-)Teraz mam mądre i dobre szefostwo, szkolenia, kursy językowe, zwiedzam świat i jest cudnie 🙂 Oszołomy też się zdarzają, no ale gdzie ich nie ma?! Po tak długim czasie jestem dumna z tego, że nie muszę dziś jak ten lemur z „Madagaskar” zadać sobie pytania „dlaczego ofiara nie dała się złożyć”?! Ofiara się złożyła i ma się świetnie 🙂
P.S. Tekst jest cudny! Mądry i bardzo budujący! Same OH-y i AH-y! :-*

paulinabasta.com

Dobrze powiedziane! Toast wieczorem za…odważne decyzje!:-) Brawo!

kamila

O tak. Poproszę o polecenie publikacji. Bardzo jestem ciekawa co nam polecisz.
Z tym czasem to fakt, tylko często sobie nie zdajemy z tego sprawy. Ja miałam niedawno rozmowę z fryzjerką na temat układania fryzury (stanowczo zażądałam takiej, żeby nic z włosami nie robić oprócz mycia, nawet nie suszyć, bo nie mam czasu), oraz rozmowę z przypadkowo spotkanym panem o oglądaniu telewizji (nie posiadam, bo i po co skoro nie mam czasu oglądać). Byłam przekonana o swoim wyjątkowym zabieganiu, aż z koleżanka mi powiedziała, że planowała czytać jedną książkę na miesiąc, ale z postanowienia nic nie wyszło, bo czasu ma za mało. Jak można nie mieć czasu na czytanie? – zdziwiłam się i uświadomiłam sobie, że ja mam czas, chociaż wszem i wobec rozgłaszam że nie. Ale czytam. Nawet sobie nie uświadamiałam wcześniej, że dokonuję wyboru, bo ten wybór był już zautomatyzowany. Ciekawe, ile jeszcze innych zautomatyzowanych wyborów dokonuję codziennie.

Jola Sławska

Paulina, po raz kolejny świetny tekst. Brawo! Jakby nie patrzec jestem tutaj dobrym przykładem, że trzeba drążyć temat zmiany aż do skutku. U mnie sprawa trwała trochę dłużej niż 12 miesięcy ale powody znasz:) A jednak w końcu się udało. I mam nadzieję, ze to nie jest ostatnio słowo w kwestii zmian w moim życiu zawodowym. Trzeba tylko uwierzyć, że się da radę i to jest chyba najtrudniejsze. Szczególnie jak się ma za sobą sporo lat pracy i na karku 40+ 😉 pozdrawiam wszystkie „ryczące czterdziestki”, które się zastanawiają czy warto jeszcze coś zmienić. Ja wam mówię: warto! a Paulina na pewno mnie wesprze 🙂

Cud miód! Ja na takie okazję stworzyłam swojego motywatora, który brzmi: „Panie Swojego Czasu zamartwianie się na zapas zastępują planowaniem na zapas” 🙂

Jeśli jeszcze tylko mogę dorzucić…
Tekst Pauliny nie zamyka się na pracy. Tak naprawdę nasze decyzje, które wydają nam się epokowe, determinujące życie, całościowe kierunki itd/itp, są tylko maleńkimi ruchami ludzi-mrówek, stanowiących niewiele znaczące trybiki przeogromnej machiny, jaką jest życie danej społeczności, kraju, świata, cywilizacji. Naprawdę musimy sobie zdać sprawę, że część z decyzji, które podjęliśmy lata temu – była błędna. Przyznanie się do tego to często połowa drogi do zmiany tej decyzji.
Parę lat temu życie, które prowadziłem, prowadziło mnie w czarną przepaść. Ze względu na szybki rozwój i przyswajalność tematów, zmieniałem prace średnio co 1.5-2 lata. Dotarłem do miejsca, gdzie w mojej maleńkiej mieścinie nie było już pracy dla mnie. Nie takiej, która dawałaby mi rozwój na oczekiwanym poziomie. Małżeństwo i jego marazm doprowadzało mnie do wewnętrznej furii, cotygodniowe koszenie trawnika było fajnym przerywnikiem pracy, ale tak naprawdę, w środku, to nie było życie, którego chciałem. Z planów rozwoju mojej przecudownej córki też wyszły nici, bo wazniejsze było zrobić dach, klatkę schodową, ogródek itd… Uwielbiam budowanie gniazda, ale kluczem do szczęścia w moim zyciu jest zrównoważenie zycia osiadłego i aktywnego. Któregoś dnia (którko po lekturze Alchemika), sprowokowany jakąś niewybredną dyskusją, zaproponowałem, że może się wyprowadzę. Przez dobrych kilka lat moją głowę dręczyły wątpliwości – bo na pewno córka zostanie z nic-nie-dającą-matką (która nigdy dla dziecka nie miała czasu), będę musiał zostawić swoje ciepłe gniazdo za sobą, będę musiał wynajmować, wyprowadzić się, zmienić całkowicie środowisko… I tak właśnie dotarłem do pytania o które już Paulina zahaczyła – co jest dla mnie ważne: mój „comfort-zone”, czy stawianie sobie wyzwań i osiąganie ich raz za razem?
Dziś, po 5 latach, jestem szczęśliwym pracownikiem jednej z najbardziej interesujących firm. Moje zycie jest w całkiem innym miejscu, niż było 5 lat temu. Staram się jak najwięcej czasu spędzać z córką, ale tak naprawdę – Ona już wie, że w niedalekiej przysżłości chce zamieszkać ze mną. Jestem władcą swojego zycia i swojego sukcesu. Wszystko zależy ode mnie. Moje sukcesy, moje porażki, moje wybory i ich konsekwencje. Ze smutkiem stwierdzam, że w moim przypadku przespałem dobrych kilka lat, czekając na objawienie. Zdaję sobie sprawę, że tym tekstem narażam się wielu ludziom, dla których związek to wszystko w życiu, ale… hmm… Najwidoczniej ta prawda nie ma zastosowania w każdym pratykularnym przypadku.

Na koniec jedno krótkie podsumowanie: to my jesteśmy władcami swojego życia. 99,9% zmian w naszych życiach nie ma większego znaczenia dla całości ludzkości. Większość decyzji nie niesie za soba zagrożenia czyjegoś życia – co najwyżej ucierpi czyjś komfort życiowy i niestety to do nas nalezy decyzja – czy ważniejszy jest dla nas konfort czyjś, czy własny. Dla mnie już nie ma decyzji takich, których konsekwencji nie da się moderować. Jeśli kiedykolwiek trzeba będzie się rozwieść znowu – zrobię to przy pierwszej takiej myśli. Jesli trzeba będzie zostawić coś za sobą – zrobię to wtedy, kiedy pierwszy raz uznam, że to własnie jest dobra droga. Rzeczy mają to do siebie, że są nabywalne. Jeśli zdobyłem coś raz – jestem w stanie zdobyć to też ponownie (yyyy… wcale nie wyszło krótko.. :$)

[…] kiedy już zaplanujesz swój projekt, zastanów się, co ciebie blokuje. Spójrz na swój najczarniejszy scenariusz. I dzięki temu uda […]