Kilka miesięcy temu dostałam osobliwą wiadomość. Człowiekowi chyba trochę krew wezbrała i chciał jej sobie upuścić. Dobrze zrobił, że napisał.
A było to tak.
Tekst, na który powołuje się człowiek jest jakąś-tam-opinią-osoby-której-nie-zna-i-nic-dla-niego-nie-znaczy. Stąd pierwszą moją radą było bardziej uważne lokowanie energii. No bo jak tu się przejmować przekonaniami osób, które nie znaczą dla nas nic. Takich, których w naszym, znaczącym widnokręgu zupełnie nie ma. To niemądre przecież.
A potem, już na poważnie, zaczęłam sobie myśleć o tych Millenialsach. Już dawno ten temat lekko zaburzał moją życiową zen. Toć sama, według niektórych klasyfikacji wklejam się w tę kategorię (zaczyna się od 1980r. więc rzutem na taśmę).
To jasne, że żyjemy w nowożytności. Że internety, mikroczipy i botox. To jasne, że tempo nieco jakby przyspieszyło. I ciągle przyspiesza. To oczywiste, że jak nie masz facebook’a, to nie tracisz na niego czasu. To nieprawda, że ten czas wtedy poświęcasz kontemplacji w naturze i długich rozmowach z bliskimi.
Czasy się zmieniają. Ludzie nie. Człowiek dziś jest dokładnie (!) taki sam, jaki był w poprzednich dekadach.
My po prostu dziś mamy w rękach inne narzędzia niż nasi rodzice, dziadkowie… Flintstonowie. Zamiast palić w piecu, odkręcamy kaloryfer. Zamiast słać telegramy, wysyłamy esemesy. Efekt jest dokładnie ten sam.
To nieprawda, że pokolenie M jest genetycznie zepsute. Roszczeniowa gównażeria, co to prawdziwego życia nie widziała. Zapuścili brody (ten, komu już rośnie), wsiedli na rower i jakichś bzdur wymagają. Kto to widział, żeby kiedyś wymagać czegoś od swojego szefa. Nawet jak baran i buc. I jeszcze te wszystkie potrzeby. Nie dziwota, że od ich nadmiaru ludzie wariują. Poprawka. Teraz się na to mówi depresja. W dupach się poprzewracało.
Millenialsi nie istnieją. Istnieje człowiek. Od wieków ten sam.
Chce żyć długo, zdrowo i dostatnie. Chce być szanowany i ceniony. Chce kochać, rozmnażać się, dobrze jeść, bawić się, śmiać i oddychać pełną gębą. Lubi ludzi, a nieoswojonych trzyma na dystans. Pracuje, bo musi, ale czasami sprawia mu to radość. Chce być. A jak już się skończy, chce zostawić po sobie coś wartościowego. Ma oczy, więc patrzy. Gdy widzi szanse, próbuje z nich korzystać. Gdy czuje zagrożenie, czeka. Czasami bardzo długo. Czasy, w których żyje go określają przez zapożyczenie. Rozgląda się i upodabnia do tych, którzy obok. Jest odważny na tyle, na ile czuje, że warto.
Zdjęcie na górze to moja twarz.
To nie żaden Millenials. To człowiek. To ja – Basta.
Tyle.
Idźcie i róbcie dobrze.
Na szczęście skończyły się już litery w alfabecie, więc może te mondre głowy dadzą sobie spokój z etykietowaniem ludzi.